Quantcast
Channel: Zaplątana w historię... » czas tuż po wojnie
Viewing all articles
Browse latest Browse all 15

Gimnazjum w Polanicy

$
0
0

Kiedy Jasia po śmierci taty została zmuszona do przerwania nauki w Seminarium dla Wychowawczyń w Mysłowicach, bo sama Andzia nie była w stanie sprostać temu finansowo (pisałam o tym kiedyś), dowiedziała się skądś,  że jest taka szkoła, gdzie nie dość, że nie będzie musiała nic płacić (nawet za internat), to choć po części będzie mogła rozwijać swoje plastyczne pasje i uzdolnienia. Podobno przyjmowano tam głównie sieroty i półsieroty. Szkoła nazywała się Gimnazjum Zdobienia Szkła i znajdowała się na Ziemiach Odzyskanych -  w Szczytnej Śląskiej, tuż obok Polanicy-Zdroju, 350 kilometrów od domu w Trzebini. Pojechała tam po raz pierwszy z mamą, z Andzią i w czasie podróży zostały okradzione. Zdaje się, że na dworcu we Wrocławiu, a może w Opolu. To był ten czas, kiedy wiele osób podejrzanego autoramentu wyjeżdżało w tamte rejony na szaber. Dwie samotne kobiety musiały stanowić łakomy kąsek dla złodzieja. Skradziono im pieniądze i część dokumentów. Wyobrażam sobie jakie musiały czuć się bezsilne. Same w obcej okolicy. Mimo tego dotarły do Szczytnej i mama ostatecznie została uczennicą Gimnazjum Zdobienia Szkła; muszę odszukać jej świadectwa, wtedy upewnię się, czy naukę rozpoczęła jeszcze w tym samym roku, kiedy opuściła seminarium w Mysłowicach, czy już od nowego roku szkolnego, czyli od września 1947r.
Razem z mamą do tej samej szkoły wyjechała inna trzebinianka, z którą mama utrzymywała bliskie więzy przyjaźni do śmierci – Halina Tochołczenko z Ochronkowej. Pani Halina, teraz Kolarska, mieszka w Krakowie i ciągle obiecuję sobie odwiedzić ją i pogadać o tamtych czasach. Muszę się pospieszyć.

Pewnie ze względu na bliskość Polanicy i fakt, że to tam toczyło się „życie towarzyskie” uczniów Gimnazjum, moja mama zawsze wspominała o „gimnazjum w Polanicy”, a nie w Szczytnej. Zresztą niektóre źródła umiejscawiają szkołę w tym właśnie kurorcie. W czasie, kiedy znalazła się tam moja mama, Polanica była już Polanicą. Nazwę tę nosiła ledwie od maja 1946 roku, wcześniej, od razu po zakończeniu wojny niemieckie Altheide Bad przemianowano na Puszczyków Zdrój.
Ponieważ kurort nie doznał żadnych strat wskutek działań wojennych toteż prawie od razu zaczęto przyjmować polskich kuracjuszy (większość niemieckich mieszkańców wysiedlono do Niemiec, pozwolono zostać tylko staremu doktorowi Schlechtowi, dotychczasowemu naczelnemu lekarzowi uzdrowiska). Wśród przybywających tu na kurację było wiele sław ze świata kultury, między innymi Maria Dąbrowska, Mieczysław Fogg. Działała tu też wówczas huta szkła kryształowego.
Kilka lat temu odwiedziłam Polanicę, odnalazłam miejsca związane z pobytem tam mojej mamy. Mimo, że spędziła tam zaledwie kilka lat, czas w Polanicy był dla niej najpiękniejszym wspomnieniem młodości. Tuż przed śmiercią pojechała tam na kilka dni z opiekunką, ja nie mogłam wtedy wyjechać, obiecywałam sobie, że następnym razem pojadę razem z nią. Pani Grażynka opowiadała mi potem, jaka mama była tam szczęśliwa, z jaką przyjemnością słuchała letniego koncertu w muszli koncertowej. Mama była już wtedy poważnie chora, Alzheimer dawał o sobie znać, ale wspomnienia z młodości były nadal żywe. Sama kiedyś występowała w tym miejscu zdaje się, że z zespołem folklorystycznym, pewnie działającym przy Gimnazjum. I wtedy, podczas tego koncertu, którego słuchała już jako staruszka,  kiedy skrzypek pięknie grał jakiś fragment, który szczególnie jej się spodobał, zapragnęła wyjść na scenę. Wyjść i zatańczyć. Gdybym to ja wtedy z nią była, pewnie powstrzymałabym ją przed tym, bo … głupio, co ludzie powiedzą itd. A kochana pani Grażynka pozwoliła jej na to, pomogła wejść na scenę, a Jasia … zatańczyła, wykonywała gesty, jakby to ona grała na skrzypcach i pewnie poczuła się, jakby cofnął się czas. Rozmawiałam potem z właścicielami pensjonatu, gdzie obie mieszkały. Powiedzieli mi, że mama była cudowna, że tyle rzeczy opowiedziała im o Polanicy końca lat czterdziestych, że zapraszają ponownie…
Często myślę, że nic w naszym życiu nie dzieje się przypadkiem i ten jej ostatni wyjazd nie ze mną, a z panią Grażynką też nie był przypadkowy. Ja chodziłam polanickimi śladami mojej mamy dopiero kilka lat po jej śmierci.

Właściwie to chciałam tu tylko pokazać kilka zdjęć :) Przede wszystkim to wykonane najprawdopodobniej przed wejściem do internatu szkoły. Byłam tam cztery lata temu, weszłam do środka, zamknęłam oczy…

mama gimnazjum szczytna
Mama stoi prawie pośrodku, Halinka Tochołczenko trzecia od lewej. Widać resztki śniegu, choć młodzież dość lekko ubrana. Po prawej na pierwszy rzut oka niewidoczne stoją oparte wielkie narty i kijki.
W czasach szkoły, zwłaszcza mieszkając daleko od domu, zawiera się bliskie znajomości i przyjaźnie na całe życie. Wśród wielu osób, które Jasia wtedy poznała, jedna była (i jest!) szczególna. Wydaje mi się, że na tym zbiorowym zdjęciu stoi nieco na lewo od Jasi.

mama i Irena szczytna
Blondynka z rozwianą grzywką to może być często wspominana przez mamę Irka Wiśniewska, czyli późniejsza …Irena Santor!
Mama opowiadała mi, że występowały razem, nie tylko one zresztą, w tej muszli koncertowej i wtedy usłyszał ją Zdzisław Górzyński, dyrektor Opery Poznańskiej, który przebywał tam na kuracji. Wychowawczyni Ireny zwróciła wtedy jego uwagę na swoją podopieczną. Górzyński dał Irce rekomendacje do Tadeusza Sygietyńskiego, dyrektora „Mazowsza” i tak to się zaczęło…
Nie wiem, czy czegoś nie przekręcam, ale słyszałam od mamy, że spały kiedyś razem „z Irką” na jednym wąskim łóżku. To dość dziwne, bo Irena mieszkała z mamą w Polanicy, a nie w internacie, więc może to było tak, że raz chciała zanocować w internacie i to było takie „waletowanie” :)
Na tym kolejnym „gimnazjalnym” zdjęciu, kiepskiej jakości, rozpoznaję Jasię (ta w białej koszuli i czapce), Halinkę (w ciemniej haftowanej bluzce), ale nie wiem, czy Irka też tam jest. Być może to ta siedząca na murku dziewczyna, na prawo od Jasi.

Jasia i koleżanki 1
Jasia przez wiele lat utrzymywała, z czasem coraz luźniejszy, kontakt z „ciocią Irką”, jak sama jako dziecko o niej mówiłam. Podobno miała zostać moją chrzestną matką, ale ze względu na jej ciągłe wyjazdy i zapełniony terminarz, nie doszło to do skutku. Zawsze kiedy przyjeżdżała w nasze okolice z koncertem, szłyśmy do niej za kulisy. Od mamy znam parę szczegółów z życia tej królowej polskiej piosenki, o których oficjalnie źródła nie wspominają.

Jedno z takich prywatnych spotkań miało miejsce jeszcze przed moim urodzeniem, na początku lat sześćdziesiątych w Międzyzdrojach. Nie znam szczegółów, nie wiem, czy to było zaplanowane, czy przypadkowe spotkanie, ale zostało kilka zdjęć tych dwóch młodych pięknych kobiet, obu utalentowanych, choć w innych dziedzinach. Jedna z nich miała to szczęście, że ktoś zwrócił na nią uwagę, pomógł jej w odpowiednim momencie i pokierował  jej karierą.

Jasia z Ireną Santor, Międzyzdroje Jasia z Ireną Santor, Międzyzdroje Irena Santor
Jakiś czas temu próbowałam znaleźć kontakt do pani Ireny, chciałam napisać list. W starym notesie jest adres, ale już dawno nieaktualny. Chciałam jej powiedzieć o tym, jak moja mama ją wspominała, jakim darzyła szacunkiem, wręcz uwielbieniem, jaka była dumna, że spędziła z nią tamten czas w szkole w Polanicy i zapytać, czy pamięta tamtą Jankę. Napisałam na adres jej menadżerki, ale nie dostałam odpowiedzi.
Mam w domu, jeśli nie wszystkie, to większość winylowych płyt z jej piosenkami. Oczywiście to są płyty mojej mamy. Dla niej nie istniała żadna lepsza od Ireny Santor piosenkarka. Mnie też o tym przekonała…

 


Viewing all articles
Browse latest Browse all 15

Latest Images

Trending Articles